środa, 8 lutego 2012

Bangkok - pierwszy dotyk Tajlandii :)


Lądujemy około 15:00 czasu miejscowego, na dworze 33 stopnie i po wyjściu z samolotu czuć uderzenie fali ciepła. Wymieniamy walutę - za jednego dolara otrzymujemy 30 bahtów, czyli 1 PLN = 10 THB.

Spod lotniska taksówką (450 THB, 30 km, około 1,5 jazdy przez miasto) udajemy się do hotelu, który zarezerwowała Justyna - Muangphol przy Soi Kasemsan 1. Hotel znajduje się w samym centrum handlowym tego wielomilionowego miasta. W okolicach jest kilka największych domów handlowych, stadion narodowy, linia skytrainu (BTS).

Sam Bangkok przywitał nas... korkami, nieznośnym z początku zapachem spalin, betonowym konstrukcjami, na których oparte są dwu-, trzypasmowe jezdnie i kolej miejska BTS. Miasto sprawia wrażenie, jakby rozwijało się w górę, pionowo, tworząc kolejne poziomy infrastruktury, coraz wyżej i wyżej. Koresponduje to z wieżowcami i wielopiętrowymi budowlami, a u mnie wywarło wrażenie przytłoczenia i duszności - i te spaliny. W pierwszym momencie zastanawiałem się, jak oddychać, aby zaczerpnąć możliwie czyste powietrze. Szybko jednak pożegnałem się z tą iluzją. Podobnie jak Tajowie, choć niektórzy próbują walczyć ze smogiem, chodząc na ulicy w białych maskach.

Wieczorny Bangkok przywitał nas gwarem i okrzykami tłumu niosącymi się pomiędzy ruchliwymi ulicami. Oto przed centrum MBT - jak co środę - odbyła się gala tajskiego boksu z udziałem zarówno Tajów jak i przedstawicieli innych narodowości (my oglądaliśmy walkę Anglika z Francuzem). Marketingowo lokalizacja jest idealna - oto małżonka może robić w spokoju zakupu, podczas gdy mąż nasyca się emocjami wywoływanymi przez bezpardonową walkę. Wydawało mi się, że łatwo ocenić, kto wygrywa w tego typu sporcie - naiwny byłem :) Otóż mój Anglik (w czerwonych spodenkach) przez całą walkę sprawiał wrażenie dominującego na ringu. Mimo to walkę wygrał Francuz i z tym werdyktem zgadzała się znaczna część publiki, głośno wiwatując na cześć zwycięzcy.

Natomiast przed walką na ringu odbywa się rytuał, który wykonuje każdy z zawodników. Wchodzi na ring ze specyficzną opaską na głowie. Na tyle głowy jest sztywniejsza i opiera się na niej wieniec z żółtych kwiatów. Zawodnik obchodzi cały ring, opierając się o każdy narożnik i wykonując rytualne gesty. Poniżej kilka fotek z walki potraktowanych Picasą :)





Na ulicach na malutkich przenośnych straganikach można kupić świeżo krojone owoce (arbuzy, mango, ananasy - woreczek za około 20 THB) - Póki co naszym faworytem są ananasy :) Jak już jesteśmy przy jedzeniu, to musimy powiedzieć, że z tą tajską kuchnią jest różnie. Można trafić na pyszne sałatki, krewetki z ryżem i kawałkami ananasa i rodzynkami, ale najczęściej są one tak ostre, że po chwili przestajesz odczuwać smak.Warto jednak szukać takich perełek, w których ostry smak nie zabija całej reszty :) Głównymi sztućcami - jak zauważył Kamyk - są tutaj łyżka i widelec - nie ma noża. Tajowie nawet jedząc zupę wyciągają z niej widelcem np.owoce morza, kładą je na łyżkę i dopiero tak spożywają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz